Cześć, jestem Mariusz – miły facet z przedmieścia 😊
Chciałbym Was trochę sobą zainteresować, poprawić humor, zachęcić byście poczytali trochę moje wypociny przy których siedzę wieczorami…
Takie miłe lekkie opowiadania, które będę wrzucać cyklicznie jak tylko mi wpadnie coś nowego do głowy albo spotkają mnie różne ciekawe (bądź nie) rzeczy, sytuacje w moim życiu.
Zapraszam chętnie do czytania moich opowiadań ! 😊

Część 1

Wróciła. Uśmiechnięta od ucha do ucha. Podśpiewuje coś pod nosem. Nie zrozumcie mnie źle.
Cieszę się, kiedy widzę, że moja żona promienieje szczęściem (choć nie ukrywam, że wolę, kiedy to
ja jestem tego szczęścia powodem) ale tak się po ludzku zastanawiać zacząłem o co tu chodzi.
Przecież to ja posiadłem właśnie wszelkie predyspozycje (pilot w jednej, piwo w drugiej dłoni) żeby
promienieć, jednak poza uczuciem wszechogarniającej senności nie doszukałem się w sobie choćby
minimalnej chęci do podśpiewywania. Tylko trochę się ucieszyłem jak mi żona powiedziała, że
widziała jak ten łysy z dołu przywalił tyłem swojego mercedesa w latarnię. Chociaż… jak się tak
bardziej w siebie wsłuchałem to poczułem coś jeszcze. Poczułem, że zgłodniałem.
Zastanawiałem się dalej, pochłaniając kanapki a musicie wiedzieć, że nie jestem typem faceta, który
na zastanawianiu się poprzestaje. Nawet doświadczenia z dzieciństwa, kiedy to nie poprzestałem na
zastanawianiu się co się stanie, kiedy wujek wstanie po rodzinnym obiedzie od stołu a do paska
będzie miał przyczepiony koniec obrusa ani wtedy gdy nie poprzestałem na zastanawianiu się co
zrobi moja siostra jeśli zszyję jej w nocy kołdrę z prześcieradłem, nie nauczyły mnie, że na
zastanawianiu się należy, a nawet trzeba czasem poprzestać. Tak więc postanowiłem. Żona wraca z
fitnessu zadowolona jakby wróciła z posezonowej wyprzedaży. Ja też tak chcę. Jutro idę na fitness.

Część 2

Wybieram się więc na fitness. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Nie poddałem się usiłując
zahaczyć obrus za pasek grubego wujka tak żeby się nie zorientował ani kończąc szycie ściegiem
fastrygowym o 4 nad ranem (patrz cz. 1), nie poddam się i teraz. Zadzwoniłem więc szybko do
najbliższego klubu i ….. od razu się rozłączyłem. Ktoś jednak czuwa nade mną, że powstrzymał
mnie przed tym nierozważnym krokiem. Jeszcze bym spotkał kogoś z mojej korporacji. Ubaw by
mieli. Kolejny numer telefonu z którym się połączyłem należał więc do klubu położonego po
drugiej stronie miasta. Miła i niezwykle zręcznie posługująca się monologiem Pani z recepcji
zapoznała mnie szczegółowo z ofertą klubu. Już mnie nogi trochę rozbolały więc przysiadłem i w
moment posiadłem całą wiedzę niezbędną by dokonać trafnego wyboru zajęć spośród bogatej
oferty klubu, że wymienię tylko kilka możliwości: body pump, bpu mix, zumba, trx (i wbrew pozorom
nie, nie są to nazwy dopalaczy). Znając własne warunki i możliwości oraz cele jakie chciałbym
osiągnąć, mogłem teraz bez problemu dobrać sobie odpowiedni rodzaj zajęć grupowych więc……
zrzuciłem ten ciężar na miłą Panią z recepcji:
– Chciałbym coś, co byłbym w stanie przeżyć w jednym kawałku, i żeby choć jedna bratnia męska
duża znalazła się w pobliżu.
– W jednym kawałku hm. Rozumiem. Czyli stretching odpada. A zajęcia choreograficzne lubi Pan?
Tak. Bardzo lubiłem tańczyć. Na weselu szwagra wyszła mi nawet niezła choreografia. A
przynajmniej tak mi się wydawało dopóki nie zobaczyłem filmu z tego wydarzenia. Jakiś
początkujący operator kamery obnażył w nim wszystkie drobne niedociągnięcia i w drastyczny
sposób ukazał jak głupio przy tym wyglądam. Stanęło więc na Body Pump. Ćwiczenia ze sztangami.

Dalsze losy Mariusza już wkrótce.